Cebu Terminal Port - Bohol (Tagbilaran) prom pełen strachu i modlitwy.
Zaraz po odebraniu bagażu udałem się na zewnątrz. Tam stanąłem w kolejce po taksówkę. Usłyszałem że nie ma szans popłynąć promem na Bohol ze względu na pogodę. Na lotnisku na ekranach wszędzie pojawiały się czerwone napisy informujące o odwołanych lotach. Była godzina 16.30 robiło się coraz ciemniej, wiało i wciąż padało.
Wiedziałem że kurs z lotniska do portu wynosi 300 peso. Zaraz po wejściu do taksówki powiedziałem, żeby kierowca włączył taksometr, kiedy usłyszałem, że nie potrzeba, tym bardziej się upierałem. Na Filipinach jest to bardzo istotne. No dobrze umówiliśmy się, że za kurs dam 300 peso i kierowca ruszył nie włączając jednak taksometru. Gdy dojechaliśmy do portu taksówkarz zażądał ode mnie... 500 peso! Nie, nie kolego tak się nie umawialiśmy, powiedział, że cena była wyższa przez korki i nie chciał mnie wypuścić z taksówki zamykając automatyczne drzwi.
Oooo tu się dopiero wkurzyłem, na szczęście znałem jedno magiczne słowo, na które każdy nieuczciwy Azjata trzęsie portkami czyli „Police Tourist”. Tak też było i tym razem, kierowca wziął 300 peso i niezadowolony odjechał. Tym razem nie udało mu się naciągnąć naiwnego turysty.
Przed kasami były ogromne kolejki, wciąż padało i wiało, usłyszałem że rejs na Bohol (Tagbilaran) został odwołany! I co teraz? Przyjedzie mi pewnie nocować w najbrzydszym mieście na Filipinach. Po chwili podszedł do mnie jakiś młody chłopak i zapytał czy chcę się dostać na Bohol?
-Tak
- daj 1000 peso i paszport, a zaraz załatwię.
- ale przecież ...
- jest jeden ostatni prom, ale musisz szybko się decydować.
- ok, ale mam dać ci mój paszport to przecież ryzykowne...
- nie, nie spokojnie, będzie ok
- co robić? Zresztą nie miałem wielkiego wyboru ryzyk – fizyk.
Patrzyłem dokładnie co robił, poszedł z moimi pieniędzmi i paszportem na zaplecze kasjerów, po 2 minutach wrócił z biletem i oddał mi paszport. Ufff! Pobiegłem z nim na odprawę, po drodze zapłaciłem jeszcze 15 peso opłaty portowej, jedna bramka, druga ... wskoczyłem na prom jako ostatni. Tuż po mnie odczepili liny statku, usiadłem na górze. Ludzie jakoś dziwnie się zachowywali, widziałem jak jakieś panie odmawiały różaniec, a jeszcze inna zapalała świeczkę przy malutkim ołtarzyku z Matką Boską. Pomyślałem wtedy: „Boże gdzie ja jestem, czy aby na pewno dobrze zrobiłem płynąc tym promem?”. Powrotu jednak już nie było, przeżegnałem się tylko dla dodatkowej ochrony i postanowiłem zdać na los. Okazało się także, że przepłaciłem za bilet jakieś 400 peso, ale nie przykładałem do tego wagi. To nic, że mogłem mieć klasę biznes z klimatyzacją i telewizorem, ważne że w ogóle płynąłem, oby tylko szczęśliwie dotrzeć na miejsce. Za dwie godziny mieliśmy dopłynąć do Tagbilaran.