Legazpi - mało ciekawe miasto, ale dla czynnego wulkanu Mayon trzeba tu być.
O godzinie czternastej szczęśliwie dojechałem do Legazpi, niestety nie wyposażyłem się w mapy miasta, w związku z czym czułem się trochę zakręcony jak słoik od bardzo egzotycznego dżemu, wokół pełno ludzi, było widać i czuć, że idą święta.
Szczęśliwy w swej niewiedzy topograficznej, rzuciłem się za tłumem, to on stał się moim przewodnikiem, takim sposobem dotarłem do głównej ulicy Legazpi.
Bacznie rozglądałem się i wypatrzyłem hotel o dziwnej nazwie Kichi, ale spokojnie to nie był hotel dla kotów, cena za pokój 700 Peso ( 50 zł ) przyzwoity standard, TV, AC, WC, po prostu rewelka, zostałem na dwie nocki. Po załatwieniu formalności hotelowych, z mapką z recepcji ruszyłem przywitać Legazpi, sprawdzić jak się żyję w tym małym miasteczku.
Okazało się, że żyje się tutaj raczej nieciekawie, bieda aż piszczy, ludzie mieszkają przy torach kolejowych dosłownie w domkach z kartonów, łączonych z jakimiś plastikowymi odpadami, niekiedy widać było blachę falistą, ale to już droższy materiał budowlany na tym prowizorycznym osiedlu przy trakcji kolejowej.
Patrząc na to, ściskało mnie za gardło, ale cóż, powtórzyłem w myślach niczym Czesław Niemen „dziwny jest świat…”; bo idąc dalej napotkałem ogromne hipermarkety, w których Filipińczycy są zakochani po uszy, a one rosną jak grzyby po deszczu, zastanawiam się tylko kogo stać na zakupy w tych księstwach konsumpcji.
Obraz pełen kontrastów, gdzie bieda miesza się z przepychem, widać to na każdym kroku i nie tylko w Legazpi, ale w całych Filipinach, szczególnie w Manili.
Wieczorem po powrocie o hotelu, zaciągnąłem języka, jak dojechać do ruin kościoła Św, Franciszka, zniszczonego przez lawę z wulkanu Mayon.
Kościół ten zbudowany został w 1724r., a już pierwszego luty 1814 został dosłownie zmieciony z ziemi przez największą, do tej pory erupcję wulkanu, który nadal jest czynny i co jakiś czas daje o sobie znać. Z kościoła Św. Franciszka pozostała tylko dzwonnica.
Następnego dnia gotowy i zwarty ruszyłem około siódmej rano spod hotelu, wsiadłem w jeepneya, jadącego przez Cagsawę; podróż trwała jakieś piętnaście minut, cena dwadzieścia peso ( 1,50 zł )
Kierowca dał znać, kiedy mam wysiąść, podążyłem za strzałką wskazującą kierunek na kościół. Po przejściu drogą prostą jakieś 300 m, doszedłem do placu pełnego upominków, ale wcześniej zatrzymywałem się i wręcz podziwiałem z zapartym tchem jak ogromny i piękny jest Mayon. Raz krył się za chmurami, a za chwilę wyłaniał się w całej okazałości, po prostu cudowny widok. Wstęp na teren ruin pięćdziesiąt peso, nawet ziemia okazała się inna, czarna pełna kawałków lawy, cennego produktu budowlanego, o czym poświadczały podjeżdżające ciężarówki i ludzi, pracujących przy ładowaniu skruszałej lawy.
Chodziłem ścieżkami wzdłuż pól ryżowych, gdzie ludzie mieszkają w małych bambusowych chatkach, ryzykując życie, bowiem w każdej chwili ten piękny smok może zacząć zionąć gorącą lawą, niekoniecznie , jak wypowiedział się Piotr Wysocki w III cz.”Dziadów”, scena VII „ (…) z wierzchu zimna i twarda, sucha i plugawa (…)” .
Dowiedziałem się, że można wynająć za sto dolarów przewodnika, wyprawa trwa dni, droga na szczyt Mayon. Potem już przy samej górze, zakłada się maski i szybko schodzi się w dół, ponieważ Mayon ciągle jest aktywny, stąd dosyć ryzykowna eskapada. Rok temu zginęło tam pięciu Anglików, bowiem podeszli za blisko do smoka, który zmiótł ich swym ognistym oddechem. Po tej historii nie odważyłem się kusić losu i prowokować Mayona, chociaż teraz trochę żałuję, ale nie chciałbym powtarzać za j. Kochanowskim że Polak mądry po szkodzie jeśli byłoby to możliwe, może w zaświatach, że „Polak mądry po szkodzie „.
W związku z czym usiadłem sobie na jednym z wielu głazów wulkanicznych, i w ciszy
i spokoju podziwiałem wulkan. To był ten jeden dzień, na razie z niewielu na razie, który zapamiętam na zawsze i jeszcze dłużej.
Wracając na drogę do Legazpi kupiłem od jednego starszego Pana, który rzeźbił różności z lawy, dwie małe dzwonnice kościoła, cudowna pamiątka .
Wieczorem poszedłem znowu do centrum coś wrzucić na ruszt po drodze wypiłem świeżego kokosa za dwadzieścia peso ( 1,50 zeta ).
Podczas mojego pobytu w Legazpi, w gazetach, telewizji aż huczało od informacji na temat nadciągającego ogromnego tajfunu Mayasak od strony Manili, a jutro czas wyruszać, rano lot do Manili, lekka panika mnie opanowała, ale zdałem się na los przeznaczenie.
Rano pożegnałem się przesympatyczną Panią w recepcji, a boy hotelowy zatrzymał mi trycykla, jadącego na lotnisko, cena pięćdziesiąt peso, po kwadransie byłem na lotnisku.
Poleciałem liniami Cebu Air i to było dobre posunięcie, ponieważ, był już Wielki Czwartek., do stolicy jechałbym dwanaście godzin, o ile dostałbym bilet? Wiadomo dużo wcześniej w promocji cena…, kupiłem lot Cebu Air. Lotnisko okazało się małe w dodatku w remoncie, płyta był długa pusta, czekaliśmy na samolot, z Manili.
Nadszedł czas odprawy, po czym wsiadłem i ruszyliśmy podniebnym szlakiem do Manili, jeszcze upajałem się widokiem Mayona, da się napatrzeć na zapas?
Kolejny etap w podróży mogłem już tylko odhaczyć jako zakończony, przede mną jeden z najważniejszych celów mojej podróży, dotarcie do San Fernando Pampanga, w Wielki Piątek .