Luang Nam Tha
koło godziny 9.00 z lądowałem w Luang Nam Tha .
Luang Nam Tha to małe miasteczko z bardzo szerokimi pustym ulicami czuć klimat chiński sporo chińczyków co drugą knajpkę prowadzi chińczyk do granicy z Chinami tylko 50 km .
Autobus zajechał prosto na dworzec autobusowy uffffffffff
Nareszcie , wysiadam podają mi mój plecak z dachu autobusu siadam na malutkie plastikowe krzesełka wszechobecne w całych Indochinach, aby coś wciągnąć
Już siedząc z daleka widzę mój Guest House Bus Station
/patrz przewodnik Pascal , ale się nie spieszę mam czas .
Obok dworca jest bazar , generalnie to dużo mniejsze i bardziej biedniejsze miasteczko od Luang Prabang co widać gołym okiem .
A ludzie jeszcze bardziej mili i uczynni ,
W Laosie ludzie nie są nachalni aby coś tam wam wcisnąć
tak jak to jest w Kambodży .
Rozglądam się czy aby sporo białasów jest w Luang Nam Tha i ....
.... jestem w szoku raptem 2 dziewczyny i 1 chłopak tak więc OK !
Na pewno od razu widać tutaj i czuć ogromny spokój , ciszę !!!
Ok !! posilony śniadaniem biorę tobołki i idę do GH Bus Station jakieś 300m .
Cena 7$ mam własny domek czysto pościel czysta wc tez ciepła woda
czyli OK .
Po południu wybieram się na bazar mają tam szczególnie różne : warzywa , owoce , ryby mięso wieprzowe , wołowe a much tyle że uuu uu.....
pod stołami widać biegające szczurki .....
Widziałem obcięty łeb psa , pani zastanawiała się oglądała przewracała łeb a to w jedną stronę a to w drugą .... targowała się i .... kupiła .
Pies był wypatroszony duży podobny do rodwailera .
Potem dowiedziałem się że to właśnie w tych rejonach Laosu jedzą psy
Ale nie jest to jednak przysmak tak szczególny dla Laotańczyków .
Po wsiach raz w tygodniu jeździ auto i skupuje psy płacąc za 1 szt 2$ No cóż co kraj to obyczaj jadłem różności:
Tarantulę pieczoną , węże , a nawet smakowałem ale troszkę szczura pieczonego / mięsko takie jakbym żuł gumę /, świerszcze , robaki białe i czarne , wróbelki i karaluchy
ALE !! psa .....
nigdy bym nie zjadł sam mam w domu psa dalmatyńczyka i dlatego pewnie bym nie mógł zjeść aaa małpy też bym nie wciągnął .
Na drugi dzień wstałem wcześnie około 8 wypożyczyłem rower stan roweru OK ! cena 10000kip na 1 dzień i w drogę do wodospadu .
Aby się tam dostać o szczegóły pytaj w GH dostaniesz mapkę i w
drogę ..
Droga do wodospadu prowadzi najpierw szeroka ulicą potem juz dróżkami a czarująca , urokliwa zieleń , pola ryżowe zapierają dech w piersi .
Po drodze mija się malutkie wsie , dzieci są bardzo ciekawe ale strasznie się białasów boją .
Ja jednak zawsze w podróż zabieram ze sobą masę gadżetów np: długopisy notesiki zdjęcia , tak też zrobiłem i tym razem zjednałem sobie ludzi i dzieci okolicznych wsi podarowałem im długopisy i breloczki ogromnie się cieszyli
Ja także jak te dzieci byłem uradowany , od razu pokazywali mi drogę do wodospadu .
Domy w których mieszkają Laotańczycy to raczej szałas nie mają okien ,drzwi podłoga raczej nie nadaje sie do tańczenia .
Stoją sobie na palach , dlatego aby do domów szczególnie do łóżek nie wchodzili nie proszeni goście hehe
a niech sobie łażą pod domem .
Po 1 godz znalazłem się pod wodospadem jest tam parking i kasa gdzie można za niewielką opłatą pozostawić rower i kupić bilet wstępu tak też zrobiłem ale patrzę a pani w kasie sprzedaje między innymi piwko i to Chińskiego bawarka
No to super biorę 2szt i w drogę a raczej pod górę
idzie się przez dżunglę obok spływa strumyczek słoneczko przypieka ale chłodna dżungla totalnie mnie relaksuje
luzak
jestem na miejscu i jestem tam sam .
Wodospad generalnie cieńki aby nie powiedzieć cieniutki ale wszystko rekompensuje fakt że udało mi sie tu dotrzeć no i oczywiście ta piękna dżungla .
I tak oto wróciłem cały z wycieczki turystyczno-krajoznawczej po okolicy Luang Nam Tha .
Dobra ... jeszcze coś Wam powiem .
Jak juz wracałem do miasteczka zatrzymałem się w jednej z knajpek gdzie siedzieli sami tubylcy coś tam gęgali jedli , pili , palili generalnie było wesoło .
Usiadłem aby coś też wciągnąć w końcu po piwku apetyt rośnie Zamówiłem sobie zupę z węża jadłem już podobne w Chinach są naprawdę dobre szef knajpki i reszta tubylców pytała sie skąd jestem ja mówię że z Poland a oni ciągle aaa Holand
Kurcze blade ja znowu Poland !! a oni ciągle swoje
Nie daje jednak za wygraną podchodzę do jednego chińczyka a widać że to chińczyk a nie Laotańczyk
I mówię I am BOLAN / po chiński polak pamiętałem z podróży po Chinach też miałem ten sam problem /
no nareszcie zaczaili ufffff
Oczywiście zaraz było co im się kojarzy z polską ??
no jak myślicie .... ?????.
.... Solidarność i Wałęsa
Bardzo mili ludzie miałem na sobie koszulkę Polski z orłem bardzo sie szefowi knajpki spodobała postanowiłem mu podarować na koszulce napisałam imię i skąd jestem
Szef odwdzięczył sie gratis zupka + browarek Lao Beer i tak oto siedziałem i gaworzyłem z nimi do wieczorka
aaa aaa jeszcze dołączyła się do nas Japonka niesamowicie miła i wciąż uśmiechnięta dziewczyna / chyba jak większość japonek / Stwierdziłem że najlepiej po angielsku rozmawia mi się właśnie z Japończykami a szczególnie przy browarku !
Rano na drugi dzień musiałem pożegnać się tym uroczym i jak już pisał niezwykle spokojnym miasteczkiem
Spakowałem się i poszedłem pieszo bo przecież to tylko 300m na dworzec autobusowy .
Kupiłem bilet do Huai Xai cena 60.000 kip 150km czas 10godz
Autobus podobny do tego którym wcześnie do Luang Nam Tha przyjechałem .
Byłem 1 godz wcześniej a on już był podstawiony.
Tak więc usiadłem sobie jako pierwszy pasażer , całkiem na końcu
a bagaż wrzucili mi na dach .
Spokojnie więc poszedłem jeszcze na bazar kupiłem płytę CD z muzyką laotańska .
Wracam po pół godz. a tam już pełen autobus ludzi i zwierząt
kury a nawet małe świnki na smyczy a raczej z obwiniętymi sznurkiem nóżkami
czas ruszać.........
Początek rewelacyjny aż mnie zaskoczyło takiego asfaltu takiej autostrady ze świecą by szukać po Laosie ! ale radość trwał krótko 1godz .
Nagle kierowca zatrzymuje się wysiada patrze prze okno a tu na szosę zapadła się góra piachu tak więc łopata i do dzieła .
Po 15min nagle koniec asfaltu autobus wjeżdża do dżungli .
Drogi są ubite , jedzie ciężko pod stromą górę na prawo przepaść na lewo krzaki , a my jedziemy jak ślimaki , aż strach pomyśleć co by było gdyby ktoś z przeciwka też chciałby jechać a wychylić się za okno to pewna śmierć .
Aż tu nagle.............
kurcze duży star przed nami
Co teraz kto odpuści my czy on
my ciągle pod górę
on w dół
Nasz kierowca się wycofuje w autobusie tylko jedna przestraszona osoba czyli ja
a reszta .... reszta po prostu śpi tylko świnie coś przestraszone kwiczą
Jeden manewr i uff wszystko wraca do normy jedziemy dalej .
Po 2 godz. dżungli wjeżdżamy w tereny gdzie nie ma lasów
Czuję się jak na marsie wszędzie czerwony piach zakładam chustę którą podarowali mi Jane i Karol w Kambodży aby nie wdychać pyłu , ogromnie się przydała .
Autobus po chwili pełen jest czerwonego pyłu myślę sobie ale fajnie to dopiero przygoda
Po 6 godzinach zatrzymujemy się aby coś wciągnąć idę to toalety patrzę w lustro oczom nie wierzę Aaa
Mam rude włosy a do tego sterczą mi na panka i są jakieś takie sztywne ale jazda .... jakbym wrócił z Jarocina ....
Wciągam jakiś tam posiłek i jedziemy dalej
Zatrzymujemy się w miasteczku Vieng Phukha a raczej dużej wsi są tam jak widzę Guest Hause organizują tam wycieczki w góry
Czytałem o tym miejscu przed wyjazdem ale z braku czasu muszę
jechać dalej.
Już mija 7 godz jazdy nie ma już marsa jest w miarę Ok
Wszędzie widać rozpoczęte budowy tej autostrady
Ma ona połączyć sie z Tajlandia w przyszłości ale idzie im ta robota ślamazarnie .
Dojeżdżamy do Huai Xai niestety nie do samego portu , wysiadamy i przesiadamy się do małego vana , na pace za 20bth jedziemy do samej granicy Haui Xai .
No nareszcie patrzę z daleka ...
przez Mekong widać już Tajlandię jakieś złote posągi Buddy ....