Geoblog.pl    neronek    Podróże    Filipiny Wielkanoc 2015    Pamilacan Island - Wielkanoc w raju powróciłem do swojego drugiego domu na święta Wielkanocne .
Zwiń mapę
2015
04
kwi

Pamilacan Island - Wielkanoc w raju powróciłem do swojego drugiego domu na święta Wielkanocne .

 
Filipiny
Filipiny, Pamilacan Island
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 13877 km
 

Pamilacan Island - Wielkanoc w raju powróciłem do swojego drugiego domu na święta Wielkanocne .
 
Na plaży, przy bungalow, w którym notabene mieszkałem rok temu, biegały i bawiły się dzieci, niektóre z nich kąpały się , a na mój widok śmiały się, coś tam do mnie mówiąc. Zapewne część z nich wiedziała o akcji  „Twoje serce dla dzieci z Filipin”.
Przy plaży przywitała mnie Eliza, żona Enasa, przesympatyczna kobieta i cudowna kucharka, brakowało tylko na powitanie staropolskim zwyczajem chleba i soli, ale o tym opowiem nieco później. Wreszcie rozpakowałem się wziąłem prysznic, po czym już pod drzwiami czekał na mnie wesoła gromadka dzieci, każdy się przedstawił i padło pytanie „A co nam przywiozłeś?”, kocham taką dziecięcą szczerość, której tak nagminnie brakuje dorosłym, stąd tyle problemów w relacjach międzyludzkich.
Przybyłem na Pamilacan w Wielką Sobotę, postanowiłem rozdać dary we wtorek , ponieważ niektóre dzieci wrócą ze świat dopiero w niedzielę.
Na Filipinach nie celebruje się wielkanocnego poniedziałkowego śniadania, w ich hierarchii najważniejszy dzień tych świąt to Wielki Piątek, ( dzień wolny od pracy), następnie Wielka Sobota, wieczorna rezurekcja i Niedziela Zmartwychwstania, wtedy słychać w domach wesołe Alleluja. W tym roku święta zahaczyły też o wakacje, które trwają tutaj dwa miesiące, kwiecień i maj, to okres największego upału i suszy, czego skutki było  widać na całej wyspie, już nie padało od ośmiu tygodni.
Po przywitaniu się z dziećmi pod drzwiami udałem się do Elizy, od razu zauważyłem odnowioną kuchnię, nie w tradycyjnym, europejskim znaczeniu, nie zobaczyłem nowej zabudowy, wypasionego sprzętu AGD, ani halogenowego oświetlenia, tutaj panują inne standardy. A mianowicie nowa kuchnia Elizy okazała się większa, nowe palenisko,
ściany z plecionego bambusa, też raziły swą świeżością,  do tego  nowa patelnia i żarówka energooszczędna.  Uiściłem opłatę za pobyt na wyspie i tak za noc plus posiłki w 70 % frutti di mare, z błękitnego morza, zapłaciłem osiemset pięćdziesiąt peso, czyli sześćdziesiąt pięć zł. , w tym poranna i popołudniowa kawa oraz pływanie z delfinami i wyprawa na ryby.
Suma sumarum, o  wiele taniej niż nad zimnym Bałtykiem, tylko bilet na Filipiny  1990 zł, fakt podróż długa, ale wypoczynek w tym raju chyba rekompensuje wszelkie niedogodności. 
Wieczorem udałem się do kościoła na rezurekcję, mały niebieski kościółek był wypełniony po brzegi ludźmi, znalazłem miejsce pod ścianą.  
Msza celebrowana tak samo jak u nas, z tymże ksiądz, który przypływa z Baclayon Port
z Katedry ( 1596r.) Niepokolanego Poczęcia Najświętszej Marii Panny, co jakiś czas wychodził na zewnątrz, nieco się ochłodzić, pomimo późnej pory, zbliżała się północ, w kościele było nadal gorąco i duszno, wiatraki chodziły pełną parą, ale to niestety nie pomagało, liczne białe, energooszczędne żarówki rozwieszone na kablach, nie pozwalały nam zasnąć.


Niedziela Wielkanocna
 
Obudziłem się około dziewiątej, po czym otworzyłem drzwi i piękne słońce w asyście z błękitem powitały mnie w tę Niedzielę Wielkanocną, a przede mną pusta jeszcze plaża, wysokie, zielone palmy, na których wiszą zielone lub już dojrzałe, żółto złote kokosy.
W kokosach robi się otwory wrzuca drożdże i jakieś może przyprawy, zamyka się i zostawia na palmie dwa tygodnie, następnie ściąga sie i już mamy młode jeszcze nieklarowne, pomarańczowe 3% winko kokosowe, zwane tutaj tubą. Ten trunek jest bardzo popularny na Filipinach zaraz przed lub po 80% ,a tak naprawdę 30% rumie (inny przelicznik), który tutaj kosztuje siedem złotych za 0,7l ,a smakuje, no cóż niezbyt rewelacyjnie, popitką do rumu jest Mirinda  rzadko Cola.
Dzień wcześniej poprosiłem Elizę o przygotowanie śniadania wielkanocnego, spisała się na medal. Pod wiatą, na plaży, gdzie spożywałem posiłki, na stole przykrytym czerwonym obrusem, czekały na mnie: tatowa szynka wędzona, polskie kabanosy, słodkie bułeczki z ryżowej mąki, słoik dżemu malinowego domowej roboty mojej siostry, jajka na twardo, banany, czekolada Wedel, jajeczka czekoladowe, filipińska wołowa kiełbasa z puszki, mango. Gorący kubek żurek oraz żubrówka i pisanka z maleńką poświęcona palemką w Polsce.
Na Filipinach nie święci się pokarmów, nie ma tradycji święconego, nie składa się życzeń, co mnie nieco zasmuciło, ale wszędzie słychać wesołe Alleluja, i Tagay! Tagay!, czyli
Na zdrowie!
Zasiedliśmy do uroczystego śniadania, Enas wraz ze swoimi bliskimi i ja, wędrowiec z dalekiego kraju, przełamaliśmy się chlebem, podzieliłem jajko i symbolicznie poczęstowałem moich współbiesiadników, co ich bardzo zaskoczyło. Wyjaśniłem im polską tradycję wielkanocną, zapewne było to dla nich egzotyczne, tak samo jak dla mnie Wielkanoc w takiej słonecznej, wręcz rajskiej scenerii. Po sytym świątecznym posiłku zaproponowałem po kieliszeczku polskiej wódeczki, na początku kręcili nosami, że za mocna, ale po następnych kolejkach przyzwyczaili się.
 
Poniedziałek Wielkanocny
 
Lany Poniedziałek to powszechnie kultywowana tradycja w naszym kraju, w regionie kulturowym, niestety nie na Filipinach. To normalny dzień pracy, świętowanie kończy się w niedzielę, stąd takie zdziwienie moich znajomych, że w Polsce to dzień wolny, głęboko zakorzeniony rytualnie.
Tradycji musi stać się zadość, jest lany poniedziałek , to śmigus dyngus, taką  przyjąłem dewizę, ruszyłem na poszukiwania jakiejś rózgi z brzózki, tylko tutaj nie rosną brzozy, no cóż pozostała mi tylko palma obskubałem liście i łodyga z palmy idealnie nadawała się na dyngusa …
Wyłuskałem im słowami na czym polega nasza tradycja, dopadłem do beczki z  letnią wodą i tak lepiej, bo nie była zimna czy lodowata zależy od naszej aury pogodowej.
Mieszkańcy muszą dostarczać słodką wodę 20 km z Baclayon, to wielki problem, ale widać było, że radzą sobie z tą niedogodnością. Zademonstrowałem na czym polega śmigus dyngus, przy czym było mnóstwo śmiechu, oblewałem dzieciaki wodą, aż kulali się na wyschniętej trawie, zaczęli oblewać się  nawzajem. Jeszcze raz spróbowałem im wytłumaczyć istotę  tego wielkanocnego obrzędu, że to chłopcy oblewają dziewczynki, zaskoczyli, ale po chwili znudziło ich to zajęcie i ruszyli pluskać w morzu, no cóż,  co kraj, to obyczaj, a może raczej klimat, mogliby powiedzieć za byłą panią minister „sorry, taki mamy klimat…”. 
Wieczorem powędrowałem do małego rodzinnego sklepiku, w którym sprzedaje sympatyczna, starsza pani Rozalia. Poczułem się jak na wsi prl- owskiej , taki mały GS, pod wiatą siedzieli tubylcy i dzieci, jedni piją piwo lub rum, w zależności od zasobów pieniężnych i potrzeb,  inni palą papierosy, sprzedawane na sztuki, a dzieciaki w kółko kupują cukierki, chipsy, można też nabyć żyłkę na ryby.
Dołączyłem do towarzystwa przysklepowego, bardzo miło mnie przyjęli, puścili muzykę, ja zaś  zapodałem z mojego smartphona znaną wszystkim obecnym piosenkę zespołu April Boy
pt. „ Esperanza”, jakże dopasowana o świątecznego klimatu, bowiem to święta nadziei, esperanza jest nieodłącznym elementem tego czasu,  do tego piwko i jest nam wesoło, Alleluja! w muzyce,  w nas, we wszystkim i wszędzie. 
 
Wtorek
  Nie pospałem zbyt długo, dzieci już od ósmej zerkały przez okno i dopytywały kiedy rozdam dary z Polski, zjadłem syte śniadanie, był omlet, ryż, jakaś konserwa z wołowiny, dwa banany i mango. Enas z Elizą rozstawili na plaży dwa stoły, przykryte zielonym obrusami, położyłem na stole flagę mojej Bydgoszczy;  mur z blankami z bramą i trzema basztami wszystko spowite w barwach  mojego miasta czyli, białym, czerwonym i błękitnym, a obok łopotały na  minimalnym wietrze dwie flagi z polskim godłem, jedna zeszłoroczna i druga, którą przywiozłem tym razem. Przy tak przygotowanym stanowisku przystąpiłem do rozdawania darów z Polski, dzieci przybywało coraz więcej, na pomoc przybyła mama Jojo, nauczycielka ze szkoły na wyspie.  Ta miła pani opowiedziała dzieciom, że te wszystkie rzeczy zebrały dzieci z polskich szkół, przedszkoli oraz przygotowały świąteczne kartki.  Musiałem użyć gwizdka, żeby poskromić tę dziecięcą gawiedź, wtedy uformowała się regularna kolejka do mojego stanowiska.   Na pierwszy ogień poszły kartki, prawdziwe, z zajączkami, jajkami, co zrobiło ogromne wrażenie, bowiem tutaj nie ma zajęcy  i pisanek też, są jajka tzw. balut,  dwutygodniowe kurze jajka. 
Dziewczynki cieszyły  się z gumek do włosów, małych lalek, zaś chłopcy tradycyjnie
 z samochodzików. Każdy coś dostał, i każdy był szczęśliwy. farby, kredki, koszulki, ołówki, buty, piłki plażowe. Rozdając prezenty zauważyłem różnice pomiędzy dziećmi z grobowców  na Cmentarzu  Północnym, a tymi z wyspy, a mianowicie, dzieci z Manili, pozbawione możliwości uczęszczania do szkoły, trochę nieprzystosowane, zapomniane przez system edukacji,  wręcz wyrywały sobie te rzeczy, zaś te grzecznie stały  czekały na swoją kolej.    Po tak pracowitym poranku, zasłużyłem na wielogodzinną siestę   pod palmami i faktycznie „oprócz błękitnego nieba nic mi dzisiaj nie potrzeba”, to jest magia muzyki i natury.
Podczas pobytu obszedłem Pamilacan  kilkakrotnie, poznałem też największy problem wyspiarzy, brak pitnej wody.  Na wyspie znajdują się trzy studnie o głębokości 10m , ale praktycznie wyschnięte. Każdego ranka kobiety wraz dziećmi zanurzają małe wiaderka na linkach w tych studniach, niestety nie udaje im się wyciągnąć pełnych wiader., poza tym tak zdobyta woda nadaje się tylko do mycia i prania.  Dokonałem badanie organoleptyczne, owa ciecz lekko słonawa zapewne nie przeznaczona do spożycia.  Wokół każdej studni tętni życie, kobiety piorą, dzieci pomagają wyciągać wiaderka, często dla zabawy polewają się nawzajem, w taki sposób radzą sobie z trudną codziennością. Wodę pitną dostarczają łodzie, ogromne 100 L  beczki płyną z Portu Baclayon, około 20km drogi.
Istotną niedogodnością jest również brak całodobowego dostępu do energii, który płynie w gniazdkach od 16 do 24 . Codziennie tuż po szesnastej można było usłyszeć muzykę, odgłosy dochodzące z telewizorów.  Może to troszeczkę przerysowałem ten problem, bowiem z moich obserwacji wynikało, iż tubylcy są przyzwyczajeni do przerw w dostawie prądu, raczej nam przybyszom przeszkadzał stały prąd w gniazdkach, co wiązało się z niemożnością wejścia na Face’a, skorzystania z zasobów laptopa, smartphona.
 Pomimo tych trudności wyspiarze potrafią się zrelaksować, uwielbiają karaoke, może ta zabawa, sprawia, że na pewne rzeczy patrzą inaczej, nie przejmują się.  Karaoke to ich wyspiarska tradycja, sposób na spędzanie wolnego czasu w miłym gronie. Ogólnie Azjaci pasjonują się domowym śpiewaniem największych hitów, ulubionych piosenek, nieważne czy to im wychodzi, liczy się idea.
I tak po zmroku w prawie każdym domu kultywuje się śpiewanie tekstów z ekranu
z linią melodyczną. Uczestniczyłem w takiej imprezie, nikt nie oponował, kiedy wyłem do mikrofonu. Kolejna fascynacja mieszkańców to taniec i to w najlepszym, klasycznym wydaniu. Byłem na potańcówce i jakże się zdziwiłem, kiedy na parkiecie ujrzałem wykonanie cza- czy, jive’a, rumby, czy wreszcie walca angielskiego, do tego rum, który występował jako niezbędny element takich imprez. Bardzo miło wspominam tę potańcówkę, działo się, pot litrami ze mnie spływał, dla najlepszych tancerzy były specjalne nagrody, rum, taniec i lekki szum w głowie, Polak i Filipińczyk nadają na tych samych falach.   
Ulubionym i powszechnie uprawianym sportem wyspiarzy jest koszykówka, następnie siatka. Podjąłem nawet grę, ale niestety w takiej temperaturze i przy mojej kondycji było bardzo ciężko, może innym razem?
Jak co wieczór wraz ze stałym prądem, budziła się wyspa do nocnego życia, zewsząd pobrzmiewała filipińska muzyka, wystawione kolumny przed chatki znacząco o tym obwieszczały, nie można było usłyszeć własnych myśli. Nie mogłem odmówić uczestnictwa w tych wieczornych nasiadówkach, rozmowa zagłuszana ostrymi basami stawała się znośniejsza po wychyleniu kilku szklaneczek tutejszego rumu Tunduay. Stawało się głośniej, gdy wykrzykiwaliśmy w stałych odstępach czasu filipińskie „Na zdrowie, czyli Tagay”.
  Po takim hałaśliwym wieczorze, następnego ranka musiałem się dosłownie zwlec, bowiem Dexter zaprosił mnie na ryby, podpłynął banką. Trochę mnie przeraziła perspektywa spędzenia czasu na wodzie , po pierwsze w moim nie do końca normalnym stanie ( uciążliwy ból głowy, szum w uszach i lekko chwiejny krok, jeszcze nie w pełni stabilny) ,po drugie ta banka wydawał mi się jeszcze mniejsza niż zwykle, nieeuropejski  rozmiar, musiałem się do niej wcisnąć. Obładowany sprzętem, nie wędkarskim, tylko moimi cudami techniki, dzięki któremu mogłem rejestrować przebieg podróży, kontaktować się ze światem, wepchnąłem się w wnętrze owej łodzi, nasz mały statek zatrzeszczył, zrobiło się ciekawie. W przeciwieństwie do mojego kompana, o szczuplejszej posturze, byłem skazany na bezruch, ani w lewo, ani w prawo. Byłem skazany na podziwianie umiejętności wędkarskich Dextera w bardzo niewygodnej pozycji. Rybak z Pamilacan, co chwilę zarzucał żyłkę z haczykiem i przynętą, a z głębi przezroczystej wody coś szarpało, tę czynność powtarzał w nieskończoność, takie miałem wrażenie, zresztą w moim stanie wszystko wydawało się takie wyolbrzymione, poza tym dopadły mnie nudności, ogólnie nie przepadam za łowieniem ryb, zwłaszcza jak nie biorą… Czułem się nieswojo, fale nabierały siły, a nami telepało na wszystkie strony, ale mimo wszystko dotrwałem do końca tej porannej wyprawy.
Bardzo często wyspę nawiedzają turyści, miłośnicy nurkowania, bowiem tutejsze okolice wodne należą do bardzo atrakcyjnych na takie penetracje podwodne.
I tak na plażę, przed moim bungalowem zacumowała duża banka wypełniona po brzegi, tzn. było około dziesięciu osób, żądnych nurkowania wokół Pamilacan.  Zrobiło się spore zamieszanie, moi gospodarze, Eliza i Nas rozstawili stoły, na które wjeżdżały tradycyjne dania. Menu rozpoczął  lechon pork, czyli chrupiąca świnka z rożna, owinięta w liście bambusa, następnie kinilawu, to są małe świeże rybki z cebulą, sosem rybnym, pieprzem, skropione limonką. Na stole pojawiła się również tuba, czyli młode, kokosowe wino, o którym już pisałem,  całość zamknęła moja żubrówka, jako taki polski element menu.
Pod wpływem tej małej fiesty i rajskiej aury na wyspie, przedłużyłem mój pobyt o dwa dni, chociaż na moim planie podróży, czekała kolejna wyspa – Siqujor, moja decyzja bardzo ucieszyła Enasa , poczułem się jakbym miał zostać tutaj na zawsze.
W związku z czym, następnego dnia wczesnym rankiem wraz z Enasem i jego synem oraz z ową grupą turystów wybrałem się na targ do portu Baclayon, który odbywa się w każdy czwartek, to takie największe lokalne wydarzenie tygodnia. Po dwóch godzinach dopłynęliśmy do portu, chciałem uiścić opłatę za transport, ale mój gospodarz bardzo kategorycznie zaprotestował, więc schowałem kasę do kieszeni. Ustaliłem z moim przewoźnikiem, wrócę około trzynastej, miałem aż trzy godziny na zwiedzanie.   
W moich podróżach najbardziej kocham degustacje lokalnych potraw, poznawanie nowych, bardzo często egzotycznych dań, uwielbiam te klimaty bazar, tłumy ludzi, kipiące smakołykami stoiska, zapraszających sprzedawców do spróbowania najdziwniejszych rzeczy.
Wyczuwałem moim nosem ten bukiet zapachów, suszone ryby, dalej kałamarnice, ośmiornice, wszystkie odmiany ryżu, począwszy od czarnego, który po ugotowaniu zmienia się w we fioletowy, po biały, kleisty;  za rogiem woń  owoców,  mango, avocado, arbuzy, 
po prostu wszystko,
czym kusi ta ziemia i woda. Na targu zakupić też można profesjonalny sprzęt do przyrządzania tych wszystkich filipińskich specjałów, czyli garnki, noże do kokosów, ryb.
 Ten festiwal dobroci i frykasów kończy miejsce, targ żywych zwierząt, gdzie można nabyć świnki, koguty, kózki i oczywiście koguty.  Po przejściu przez market  złapałem jeepneya i za pięć peso pojechałem do Tagbilaran City,  tam wpadłem do pierwszego napotkanego   na mojej drodze hotelu, żeby skorzystać Wi – Fi oraz wypić kawę, wreszcie nawiązałem kontakt ze światem po pięciu dniach odizolowania od netu. Następnie szybko wróciłem do portu, gdzie Dexter już czekał na mnie w łodzi wypełnionej turystami, nie omieszkałem się pochwalić zakupami, a mianowicie nabyłem nóż do cięcia kokosów oraz kilka dużych piw Red Horse.  Oprócz nas w bance tłoczyły się beczki ze słodką wodą, banany, skrzynki z piwem, napoje,  bryły lodu osadzone w styropianowych kartonach, masa jajek, kilka kur oraz jeden kogut i coś kwiczącego w worku.
 Wydawało mi się, że chyba zatoniemy z takim balastem, na pokładzie czterech facetów siedem kobiet i dwoje dzieci i prawie, że sklep spożywczy z dodatkiem żywego inwentarzu. 
Postanowiłem nieco rozładować tę jakże ciasną atmosferę, rozlewając piwo pasażerom, żeby umilić podróż, były śpiewy, śmiechy, taka wesoła banka, szczęśliwie dotarła do brzegu.
 
 
 

Sabong, czyli walka kogutów

Każdy Filipińczyk musi mieć koguta w domu, ale po co? Wynika to z tradycji, która wręcz wymusza dostosowanie się do tego zwyczaju, nie chodzi tutaj o żywy inwentarz, z którego można by ugotować rosół, ale o szacunek wśród sąsiadów, nieraz też wzbudzanie  zazdrości, jeśli ktoś jest w posiadaniu championa koguciego. 
W niedzielę, dokładnie w południe na wyspie odbywają się zacięte walki kogutów, czyli tzw. Sabong w Arena Manok. Wokół areny tłoczą się mężczyźni, bowiem to stricte męski sport,  którzy obstawiają zawodników, strasznie się nawzajem  przekrzykując. Walki nie należą do długich, średnio trwają kilkanaście minut, zależy od zawodników, ich zaangażowania, dopingu kibiców. W sytuacji, gdy koguty nie podejmą walki w dziesięciu  minut, walka zostaje uznana za nieważną.  Zanim kogut stanie na ringu wymaga specjalnego przygotowania, tzw. uzbrojenia.
A mianowicie do jego nóg przymocowuje się specjalne ostrza, czyli Tore,  które dodają pikanterii całej walce, w ten sposób Manok przy wyskoku zadaje cios owym ostrzem i tak pokonuje przeciwnika. Zdarzają się bardzo zaciekłe, krwawe potyczki, wtedy nawet musi uważać na swoje bezpieczeństwo sam sędzia, który wręcz z bliska śledzi cały pojedynek.
Dexter jest posiadaczem około piętnastu kogutów, jest znaczącym posiadaczem, generalnie w jego życiu wszystko kręci się wokół kogutów. Manoki są u Dextera praktycznie wszędzie, w klatkach, w kurniku,  siedzą na wysokich patykach,  wylegują się na liściach bananowca, na palmach, po prostu wszędzie. Jednak nie są puszczane w samopas, są  dosłownie na  sznurku i tak poruszają się na ustaloną odległość, co zapobiega ewentualnemu podziobaniu się, a to popsułoby szyki Dexterowi.
Przy tak licznej grupie kogutów, możecie sobie wyobrazić poranną pobudkę na włościach Dextera, jeden wielki, nieustający kukuryku!!! I wtedy „nie ma dupy we wsi”, powtarzam po cioci z Torunia, trzeba wstać. Sabong jest wpisany w życie Filipińczyków, tak samo jak  corrida w hiszpański pejzaż,  nieodłączny element kulturowy, nie dla wszystkich Europejczyków do zaakceptowania, ale na tym polegają różnice obyczajowe, jakże odmienne.
Bez względu na to, rosół z takiego Manoka jest przepyszny, zapewniam i polecam.
 
Podczas mojego pobytu udało mi się również dotknąć prawdziwej historii, mam na myśli ruiny twierdzy Ferdynanda Magellana, pozostałości po  bazie  jego rycerzy, z której wojska wypływały w głąb wyspy Bohol. Zastałem tylko kilka ścian ledwo się trzymających, a na posterunku siedział jakiś kogut, może pełnił wartę honorową? Któż to wie?   


Poranek, dzień ostatni.

No cóż, wszystko co dobre, szybko się kończy, również mój nieco przedłużony pobyt na wyspie, nadszedł czas na pożegnanie, nie znoszę takich sytuacji, zdecydowanie wolę się witać, szczególnie jak się opuszcza swój drugi dom.
Rano zjadłem śniadanie to był dziwny poranek jakiś taki inny brak w nim było uśmiechu na twarzy i nawet dzieci przyczepione do moich drzwi bungalow,  dziś jakieś takie smutne pytały tylko Darek come back Pamilacan ? 
Przyznam się Wam,  miałem nie tylko łzy w oczach ale kluchę w gardle taką kluchę, że ciężko było cokolwiek im powiedzieć .
Dexter i Enas zabrali mój plecak,  a idąc drogą  do łodzi, podbiegły pożegnać się ze mną Ethna, Connie i jej siostry ,także Brayan i jego kolega, zewsząd słyszałem tylko  „Derek goodbye. Come back to ....” Boże jakież to było smutne pożegnanie .
Ale tak jak rok temu obiecałem im  że tutaj wrócę i teraz także obiecałem,  do zobaczenia kochani na święta Bożego Narodzenia 2016 ! Zrobię wszystko, żeby tutaj do Was wrócić.
Wsiadłem do banki i machając im pożegnałem nie tylko swój raj na ziemi, ale swój drugi dom
Błękitne niebo i słońce takie samo jak zawsze, ale im dalej od wyspy gasło chmury tłumiły jego blask ... zaleciało nieco tonem poetyckim, to skutek pięknego widoku i wspaniałych ludzi, których szczerze pokochałem.




 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (431)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Multimedia (2)
  • rozmiar: 0,00 B  |  dodano
     
  • rozmiar: 0,00 B  |  dodano
     
Komentarze (1)
DODAJ KOMENTARZ
zula
zula - 2015-07-18 22:51
Twoja relacja jest fantastyczna!
Zdjęcia śliczne...i życzę aby udało się Tobie powrócić do RAJU!
 
 
neronek
Darek Metel
zwiedził 11% świata (22 państwa)
Zasoby: 269 wpisów269 331 komentarzy331 13203 zdjęcia13203 156 plików multimedialnych156